Chciałam zobaczyć jak zareagujecie na coś co napisałam. Macie tu jeden rozdział.
Rozdział 1
W Grace Village o czwartej po południu było tłoczno, co było
dość nietypowe na tak małe miasteczko. Najbardziej te główne ulice (do momentu,
w którym można je nazwać głównymi, bo były ich aż dwie, a reszta tylko od nich
odbiegała). Ale była wyjątkowa okazja. Był weekend, ostatni weekend wakacji.
Wszyscy chodzili na zakupy. Nowe książki, nowe ubrania. Co u mnie było nowego?
Co postanowiłam sobie na tamten niesamowity rok szkolny? Zupełnie nic. Choć
pomyślałam, że mogłabym być bardziej wyrozumiała dla mojej pani od matematyki,
pani Moore. Dlaczego? Mąż ją zostawił, miała pod opieką trójkę dzieci, a w
poprzednim roku musiała zostawać po lekcjach specjalnie dla mnie, bo z
matematyki nie byłam geniuszem i dodatkowo miałam korepetycje. Więc, żeby jej ułatwić
życie więcej się uczyłam. No i jeszcze pomagała mi Ruby, a raczej Rubylynn,
moja najlepsza przyjaciółka, niziutki, zadziorny rudzielec. Kryła się zawsze ze
swoim talentem do mnożenia, dzielenia i takich tam, ale mogłam na niej polegać.
Dzięki zachodowi tych dwóch dam przynajmniej poprawiłam sobie średnią.
Usiadłam przed kawiarenką, czekając na Ruby. Kawiarenka składała się z okienka na zamówienia, w której były dwa ekspresy do kawy i kilka smakowicie wyglądający ciastek, oraz czterech stolików.
Zastanawiałam się, czy zamówić sama czy poczekać, ale wtedy ją zobaczyłam. Stała przy ladzie i zobaczywszy, że ją zauważyłam pomachała do mnie. To chyba miał być znak, że coś zamówi. Po chwili szła w moją stronę z dwoma podwójnymi cappuccino z bitą śmietaną, od których byłyśmy uzależnione.
- Siemasz, Wilson – powiedziała uśmiechnięta siadają naprzeciwko mnie. – Co nowego w ten ostatni weekend wolności?
- Żyję, jeśli o to pytasz – odpowiedziałam i wzięłam do ust łyżeczkę z bitą śmietaną.
- Pytam, czy pogodziłaś się z faktem, że musimy się pomęczyć jeszcze rok w tej dziurze zakutej deskami, a potem wyrywamy do NYU.
- Ruby…
Usiadłam przed kawiarenką, czekając na Ruby. Kawiarenka składała się z okienka na zamówienia, w której były dwa ekspresy do kawy i kilka smakowicie wyglądający ciastek, oraz czterech stolików.
Zastanawiałam się, czy zamówić sama czy poczekać, ale wtedy ją zobaczyłam. Stała przy ladzie i zobaczywszy, że ją zauważyłam pomachała do mnie. To chyba miał być znak, że coś zamówi. Po chwili szła w moją stronę z dwoma podwójnymi cappuccino z bitą śmietaną, od których byłyśmy uzależnione.
- Siemasz, Wilson – powiedziała uśmiechnięta siadają naprzeciwko mnie. – Co nowego w ten ostatni weekend wolności?
- Żyję, jeśli o to pytasz – odpowiedziałam i wzięłam do ust łyżeczkę z bitą śmietaną.
- Pytam, czy pogodziłaś się z faktem, że musimy się pomęczyć jeszcze rok w tej dziurze zakutej deskami, a potem wyrywamy do NYU.
- Ruby…
Od kiedy planowałyśmy wyjazd na
studia do Nowego Jorku, zawsze słyszałam w mojej głowie, że nie powinnam
opuszczać Howarda, mojego taty. Mama zginęła jedenaście lat temu, ale on dalej
sobie nie radził. Od tego czasu pracował jako mechanik i utrzymywaliśmy się
tylko dlatego, że był jedyny w Grace. Żałowałam, że pracowałam tylko w lipcu,
bo jak mnie wyrzucili z mojej wakacyjnej pracy (nie moja wina, że szef był seksistowską
świnią) nie mogłam znaleźć nic innego. Obiecałam sobie, że znajdę coś po
lekcjach do roboty, bo naprawdę nie mogłam patrzeć jak tata się męczy, żeby
było nam dobrze. Postanowiłam też znaleźć jemu jakieś ręce do pomocy. Miał
Dennisa, syna tutejszego krawca, ale on nie wystarczał. Miał szesnaście lat i
przez tą pracę mnóstwo zaległości w szkolę, więc matka ograniczyła mu prace do
czterech godzin. To bardzo mało.
- Oj Charlie, myślałam, że odpuścisz sobie po ostatniej pracy. Cały czas próbujesz coś znaleźć i ci nie wychodzi.
- Wiem, ale on jest moim tatą. Nie mogę go tak zostawić samego, kiedy ja będę bardzo daleko stąd z moimi najlepszymi przyjaciółmi.
- Oj Charlie, myślałam, że odpuścisz sobie po ostatniej pracy. Cały czas próbujesz coś znaleźć i ci nie wychodzi.
- Wiem, ale on jest moim tatą. Nie mogę go tak zostawić samego, kiedy ja będę bardzo daleko stąd z moimi najlepszymi przyjaciółmi.
Gadałyśmy o tym tysiąc razy. Ruby
nigdy nie wiedziała jak to jest. Miała dwójkę kochających się rodziców, którzy
dostawali niezłą pensje. Przynajmniej jej tata, który był prawnikiem. Jej mama
była poetką, ale dostała zlecenie i pisała książki dla dzieci.
Złapała mnie za rękę.
- Charlie, nie możesz nie pójść
na studia…
- Wiem, ale… - chciałam jej
przerwać, ale nie udało mi się.
- … a jak już musisz iść na te
studia, to należy wybrać najlepsze jakie się da i po prostu tam iść –
dokończyła, ale ja nie widziałam w tym zdaniu sensu, więc chciałam już
zakończyć ten temat choć na dziś.
- Dobrze Ruby. Będę myśleć
dalej, ale nic nie obiecuję.
Uśmiechnęła się zawiedziona, ale
nie powiedziała nic więcej. Nie chciałam, aby ta cisza była niezręczna.
Niestety tak było. Dzięki bogu dołączył do nas Connor, mój drugi najlepszy
przyjaciel.
Nie żebym coś sugerowała, ale Connor był bardzo przystojny. Miał jakieś metr dziewięćdziesiąt, krótkie blond włosy i oczy jak przejrzysty ocean. W Grace nie mieliśmy dużo tak dobrze wyglądających chłopaków. Współczułam w takich momentach dziewczyną w tym mieście, że Connor gra w innej drużynie i nie miałam tu na myśli siatkówki, w której był super. Mówiłam o tym, że wolał coś innego niż duże cycki i fajny tyłek. No może fajny tyłek też się liczył.
Nie żebym coś sugerowała, ale Connor był bardzo przystojny. Miał jakieś metr dziewięćdziesiąt, krótkie blond włosy i oczy jak przejrzysty ocean. W Grace nie mieliśmy dużo tak dobrze wyglądających chłopaków. Współczułam w takich momentach dziewczyną w tym mieście, że Connor gra w innej drużynie i nie miałam tu na myśli siatkówki, w której był super. Mówiłam o tym, że wolał coś innego niż duże cycki i fajny tyłek. No może fajny tyłek też się liczył.
Niósł ze sobą niesamowicie
ohydnie słodką białą mocce.
- Hej, moje pyszczki –
powiedział.
- Pyszczki? – zapytałyśmy obie
zdziwione.
Wzruszył ramionami.
- Już nie mogę na moje
dziewczyny pyszczki powiedzieć?
- Nie! – krzyknęłyśmy tak
głośno, że wszyscy ludzie, nie tylko ci co siedzieli wokół nas, zerknęli w
naszą stronę. A my we trójkę oczywiści zanieśliśmy się śmiechem.
- Okej – rzucił Connor, próbując
zahamować śmiech. – Już nigdy tego nie zrobię. Słowo harcerza.
- Ale ty nigdy nie byłeś
harcerzem – powiedziałam, a on tylko puścił do mnie oko w odpowiedzi.
- To co tam nowego? Gotowe na
użeranie się z Georginą?
Georgina była naszą drogą panią
dyrektor oraz akurat uczyła hiszpańskiego grupkę, jako jedyną, w której byłam
ja i Ruby. My to miałyśmy szczęście. Druga nauczycielka od hiszpańskiego była
miła, urocza i wszyscy u niej wychodzili z najwyższą oceną. Ale nie pani
Georgina Lowell. Nie była, ani miła, ani urocza. Uwielbiała chodzić na
przynajmniej dziesięciocentymetrowych szpilkach. Przynajmniej! Co jej dawało
około metr osiemdziesiąt pięć wzrostu. Chuda jak patyk, o groźnych rysach
twarzy szła prze korytarz i po prostu robiło się cicho. Nie przesadzam. Na
lekcjach to samo. Cisza jak na jakimś cmentarzu, a gdy pytała, to się dopiero
działo. Wszyscy zestresowani uczyli się pod klasą. Ruby i ja wychwyciłyśmy
wszystko. Kogo zapyta, a czasem nawet o co, ponieważ pytania bardzo często się
powtarzały. Pytała alfabetycznie po imionach. Oczywiście nie tylko nam udało
się to wychwycić, tylko reszta nie wiedziała dlaczego jestem druga. Nikt nie
znał mojego prawdziwego imienia. Poza oczywiście Georginą, która jako
dyrektorka, czytała moje akta.
Ruby na samą myśl o Georginie
wyszczerzyła zęby w uśmiech.
- Jak ja ją uwielbiam –
powiedziała sarkastycznie.
- Jest niesamowicie straszna.
- I to jak – zgodziłam się z
Connorem.
- Oj jak możecie sądzić tak o
naszej drogiej Georginie. Przynajmniej nas czegoś uczy. Ta druga jest za
milutka i w dodatku pomyśl, co my umiemy z hiszpańskiego, a co Connor.
Connor nie miał takiego
„szczęścia” mieć z nią hiszpańskiego. Nie wyglądał na zawiedzionego. Zrobił
głupkowatą urażoną minę, a potem ukazał te swoje proste, śnieżnobiałe zęby.
- To prawda, Rubylynn –
powiedział a ona wymierzyła w niego pustym kubkiem.
- Jeszcze raz powiesz moje pełne
imię, to będę cię torturować w brudnej opuszczonej piwnicy i grozić ci
przepaścią z wężami na samiutkim dnie. Wiem jak je kochasz.
Ruby nie znosiła swojego pełnego
imienia. Nie rozumiałam dlaczego. Rubylynn to bardzo piękne, oryginalne imię.
Za to Connor nie znosił węży.
Miał traumatyczne spotkanie z jednym boa w zoo, który nie wiadomo jak wydostał
się i postanowił przytulić biednego ośmioletniego blondaska.
Zawsze tak sobie dogryzali, ale
wiem, że się kochali.
- Och Ruby, Ruby – powiedziałam
śmiejąc się.
- No co? Wiesz jak ja tego
nienawidzę – zirytowana spuściła wzrok na Connora – Ty też dobrze o tym wiesz.
- Ale z tymi wężami to był cios
poniżej pasa – był lekko wkurzony.
- A żebyś wiedział panienko, że
poniżej pasa – odgryzła Ruby
- Stop dzieci. Nie umiecie żyć w
pokoju, do cholery? – przerwałam tą mieszankę słowną.
- Hamuj się świętoszko – powiedziała
Ruby.
Nie byłam osobą, która dużo
przeklina, ani nic. Nie byłam również typem osoby, która się obraża o byle co.
Dlaczego miałabym się obrazić za „świętoszkę”?
- Ruby, to ty się hamuj. Wiesz
jaki jest drażliwy na temat w-ę-ż-y – przeliterowałam szepcząc, co dodało temu
zdaniu tej esencji, której potrzebowałam do rozluźnienia.
- Nie jestem idiotą – powiedział
Connor, już trochę mniej urażony.
- A czy ktoś to powiedział? –
zapytałam z szerokim uśmiechem na twarzy i
objęłam ich oboje za szyję – No może ja, ale i tak was kocham.
Ruby prychnęła, odsuwając się
teatralnie.
– Najpierw nas obrażasz, a potem miłość
wyznajesz. To ja dziękuje za taką przyjaciółkę.
Wstała, wyrzuciła pusty kubek po
kawie do kosza i ruszyła przed siebie. Powtórowaliśmy jej z Connorem i razem
ruszyliśmy na szkolne zakupy znowu się przytulając.
W Grace mieliśmy jedną
księgarnie do której często zaglądałam. Nawet rok temu pracowałam tam, gdy
Marcie, córka pana Holmesa (właściciela), zaszła w ciążę. To była najlepsza
praca jaką mogłam znaleźć w tej naszej mieścince. Trochę już pracowałam. Od
kiedy skończyłam piętnaście lat miałam pięć prac wakacyjnych i dwie po szkole.
Ruby, Connor i ja weszliśmy do
środka. To był nas zwyczaj jak widzieliśmy, że wystawa się zmienia. Nie
chodziło o książki do szkoły, je zamówiliśmy przez Internet. Jak pojawiała się
nowa wystawa to znaczyło, ze mieli dostawę i jakieś romansidła dla Connora się
znajdą. Ja wolałam kryminały albo coś w tym stylu. Romanse od zawsze były
przewidywalne, choć jak Connor coś mi polecał to mogła mnie ta książka
zaskoczyć.
Ruby nie znosiła czytać, no
chyba, że biografie jakichś znanych, i w danym momencie jej ulubionych,
wokalistów lub muzyków. Ona żyła w świecie muzyki. Grała na gitarze i pianinie.
Miała do tego talent, ale jak zwykle nie chwaliła się nim. Ruby była bardzo
wstydliwą osóbką, nawet jak nie było tego po niej widać.
No i okazało się, że Ruby coś wtedy zobaczyła, bo od razu po wejściu ruszyła w stronę regałów.
No i okazało się, że Ruby coś wtedy zobaczyła, bo od razu po wejściu ruszyła w stronę regałów.
- Witaj, Charlie – usłyszałam za
sobą głos.
Stała tam Marcie z małym synkiem na rękach.
- Cześć Marcie i nasz mały
mężczyzno – odpowiedziałam i pogłaskałam małego po główce.
Zaczęłam się zastanawiać ile
mały już ma…
- Ojej, wszystkiego najlepszego
Josh – rzuciłam z uśmiechem, bo przypomniałam sobie, że dokładnie rok wcześniej
pan Holmes wypadł z księgarni na wieść, że córka rodzi.
Josh podskoczył radośnie na rękach mamy, jakby wiedział o co mi chodziło.
Josh podskoczył radośnie na rękach mamy, jakby wiedział o co mi chodziło.
- Powiedz dziękuje Charlie, Josh
– powiedziała Marcie. – Nie mogę uwierzyć, że ma już cały roczek.
-Wygląda jakby miał dwa –
rzuciłam, ale potem usłyszałam Ruby, która krzyknęła moje imię. – Bardzo miło
było was zobaczyć, ale Ruby mnie woła. Do zobaczenia.
- Oczywiście. Miłego dnia –
uśmiechnęła się na pożegnanie, więc odeszłam.
Nawet nie zdążyłam podejść do regału
przy którym stała moja przyjaciółka, a ona już była obok. Złapała mnie pod
ramie kierując się do Connora, a następnie do wyjścia.
- Uciekajmy stąd, bo moje
kieszonkowe jeszcze mi się przyda, a tu jest tyle ciekawych gazet.
- Gazet? – zdziwił się Connor.
- Tak, gazet. Są dwa zaległe
numery Rolling Stones, których nie mam, a musze sobie kupić nowy kapelusz, więc
uciekamy.
I tak spędziliśmy popołudnie.
Śmiejąc się i przymierzając różne rzeczy. Jak zwykle. Po prostu tacy byliśmy.
Gdy zrobiło się już późno i
wszystkie sklepy były już prawie pozamykane, ruszyłam w stronę warsztatu
Howarda. Oczywiście, że go tam zastałam. Siedział tam niestety od wczesnego
rana do późnego wieczora prawie codziennie. Kiedyś namówiłam go, żeby odpuścił
sobie niedziele. Posłuchał.
- Cześć, Charlie – rzucił na
powitanie Dennis.
Zdziwiło mnie, że jest tu o
dziewiątej wieczorem w sobotę. W końcu był ostatni weekend wakacji.
Szesnastolatki powinni wychodzić gdzieś ze znajomymi i dobrze się bawić, a nie
siedzieć w pracy.
Był ubrany normalny T-shirt i
bojówki, tak czarne jak jego włosy
- Dennis – uśmiechnęłam się. –
Nie spodziewałam się ciebie tu zastać.
-Uwielbiam tą pracę - powiedział . – Na dzisiaj koniec. Widzimy się
w szkole w poniedziałek. Cześć.
Pomachałam mu i weszłam do małego
biura mojego taty. Tylko, że go tam nie było.
- Dobry wieczór – powiedział
ktoś za mną.
Wystraszyłam się i cicho
krzyknęłam. Odwróciłam się. Był to, co mnie zdziwiło, chłopak, którego nie
znałam. Był mniej więcej w moim wieku, brunet. Spojrzałam na jego oczy. Były
tak granatowe jak niebo nocą. Tak ciemne. Tak niesamowite. On, w
przeciwieństwie do Dennisa, miał czarną skórzaną kurtkę i białą koszulkę, która
podkreślała jego doskonale wyrzeźbione ciało.
- Przepraszam – powiedział
odrywając mnie od moich myśli. – Nie chciałem cię wystraszyć. Szukamy kogoś kto
mógłby zając się moim samochodem.
Stałam trochę oszołomiona. Na
pewno wyglądałam jak kompletna kretynka.
- Nic się nie stało. Właśnie
szukałam…
- Cześć, słonko – przerwał mi
tata, który dołączył do rozmowy. Wyglądał jak zawsze. Ciemne, krótkie włosy i
roboczy kombinezon. Popatrzył na mnie swoimi zielonymi oczami, a potem zorientował się, że ktoś stoi przede
mną i spojrzał na nieznajomego. Widząc nową twarz był tak bardzo zaskoczony jak
ja – Witam. Howard Wilson, w czym mogę pomóc? – Wyciągnął rękę do nieznajomego.
Nieznajomy uścisnął ją.
- William Scott. Nie mogę
odpalić samochodu. Mam szczęście, że akurat byłem w barze obok.
- Jakbym jutro pracował to
mógłbym to zrobić na jutro.
- Howard! – rzuciłam groźnie. –
Nie taka była umowa.
- Jak widzisz moja córeczka nie
jest za – objął mnie ramieniem. – To jest Charlie.
- Chyba powinnam iść. Chciałam
tylko spytać czy coś jadłeś i o której wrócisz.
Tata zamyślił się na chwilę.
- Około północy. Nie czekaj na
mnie. Nie martw się, Dennis zamówił pizzę wcześniej.
- Jak wcześniej?
- Oj, córeczko. Idź już.
- Nie! Nie możesz wrócić tak
późno. Będziesz wykończony – prawie to wykrzyczałam. – Co masz takiego do
roboty?
- Muszę zobaczyć samochód
Williama – zerknął na niego. – Mogę mówić do ciebie po imieniu?
-Oczywiście. Byłbym bardzo
wdzięczny jakby był na jutro. Muszę jutro pojechać po kogoś, bo w poniedziałek
szkoła. Oferuje także moją pomoc, żeby córka nie musiała się o pana bać –
powiedział cały czas patrząc na mnie.
Howard chciał coś powiedzieć,
ale nie pozwoliłam mu.
- Szkoła? Mieszkasz tu?
- Od dzisiaj.
- Ile masz lat?
- Siedemnaście.
- Gdzie dokładnie mieszkasz?
- Prrr córeczko. Nie możesz być
taka ciekawska. Dopiero poznaliśmy Williama – tata rzucił mi jego rzadkie
spojrzenie, które mówiło „Dość. Mało ludzi tu się przeprowadza, więc rób
chociaż dobre wrażenie”.
- Przepraszam. To było
niegrzeczne – odpuściłam sobie. – Mówisz, że pomógłbyś w naprawie. Dlaczego?
Will spojrzał na mnie. Wyglądało
to jakby chciał wejść głęboko w moją duszę.
- Ponieważ martwisz się o
Howarda, a ja nie chcę robić problemu. Po prostu naprawdę potrzebuję jutro
auta. Lubię też nowe wyzwania.
Gdy to wypowiedział przez chwilę
wydawało mi się, że nie miał na myśli samochodu. Dla mnie to była okazja nie do
pobicia.
- Szukasz pracy?
- Charlie… - Howard wiedział co
miałam na myśli.
- Tato, idź zobaczyć samochód – zażądałam.
Niezbyt często zdarzało mi się mówić mu tato. Nie czułam takiej potrzeby.
Od dawna był tylko on i ja.
Zrozumiał, że się o niego troszczę, więc wyszedł.
- Jesteś dla niego strasznie surowa – powiedział Will, gdy tata zniknął
za drzwiami.
- Nie pouczaj mnie. Jest moim
ojcem. Martwię się o niego od jedenastu lat, ale jakoś sobie radzimy. Nie
potrzebuję rad faceta, którego poznała zaledwie pięć minut temu.
Byłam zirytowana. Nie moja wina,
że wybuchłam. A on stał spokojnie jakby nigdy nic. Kim do diabła był ten gość?!
- Nie chciałem cię pouczać.
Stwierdzam fakt – denerwował mnie tym swoim spokojnym tonem. – Myślisz, że po
co mężczyźni się żenią? On nie potrzebuje, żebyś się o niego martwiła. Po to
jest twoja matka.
- Moja mama nie żyję. Dlatego
powiedziałam, że martwię się o niego od jedenastu lat.
Zaskoczyłam go. Jego niesamowite
oczy stały się jeszcze większe. Pierwszy raz odkąd tu wszedł nie był już taki
poważny. Zrobiło mu się tak głupio, że aż się zarumienił.
- Przepraszam. Nie powinienem
był tego mówić.
- Nie wiedziałeś. Nie twoja
wina.
- To mnie nie tłumaczy.
- Po prostu przestań
przepraszać.
Jak można tyle razy przepraszam.
To było strasznie denerwujące. Nie rozumiałam go.
Staliśmy w ciszy, patrząc
gdziekolwiek tylko nie na siebie. Wreszcie po jakichś paru minutach głos Willa
przerwał to.
- Pytałaś o pracę.
- Tak. Zupełnie o tym
zapomniałam – tak było. – Więc? Szukasz pracy?
- Tak – powiedział tylko tyle,
ale to mi wystarczyło.
- Wiem, że może nie tego się spodziewałeś
po przeprowadzce tutaj, ale mojemu tacie przydałaby się nowa para rąk do pomocy
– powiedziałam najmilej jak potrafiłam. – Ma Dennisa, ale on pracuje tu tylko
po cztery godziny dziennie, bo jego matka jest niezłą su… - urwałam szybko –
bardzo niemiłą osobą i nie pozwala mu na więcej. Choć on uwielbia spędzać tu
czas, ale to zarywał noce po to, żeby się uczyć, a i tak pogorszyły mu się
oceny. Sam rozumiesz.
Patrzył na mnie z uśmiechem na
ustach i wtedy ukazały się fantastyczne dołeczki w policzkach. Cholera.
Dlaczego on miał te dołeczki w policzkach, a jednocześnie był takim … taką
niemiłą osobą.
- Za dużo mówię. Przepraszam.
Więc?
- Proponujesz mi pracę? – spytał
dalej zadowolony.
- Myślałam, że to jasne.
Myślał przez jakieś dziesięć
sekund.
- Często tu przychodzisz?
Zarumieniłam się. Czy on ze mną
flirtował? Nie mogłam w to uwierzyć. Na początku „stwierdził fakt”, a potem
mnie podrywał. Był niewiarygodny.
- To nie była odpowiedź na moje
pytanie – rzuciłam nie wiedząc co powiedzieć.
- Analizuję plusy tej
propozycji.
Zaśmiałam się. Myślał, że mu się
uda. Nie interesowali mnie tacy aroganci jak on.
- Nie masz szans.
- Twierdzisz, że moje zalecanie
się do ciebie nie wychodzi mi najlepiej? – uśmiechnął.
Zalecanie się? W której on epoce
żyję?
- Tak twierdzę. Wie pan, że nie
należy zaczynać zalecania się do damy od straszenia jej – no przepraszam, ale
nie mogłam z tego sobie nie zażartować.
- Nabijasz się ze mnie.
- Musisz przywyknąć – nie
wierze, że właśnie dałam mu nadzieje, że mam zamiar robić to częściej.
- Będę miał okazję, bo przyjmuję
pracę.
- Naprawdę? – krzyknęłam ze
szczęścia.
- Naprawdę.
- Nie wiesz ile to dla mnie
znaczy.
- Widzę.
Howard chyba usłyszał jak
krzyknęłam, bo wpadł do biura jak oparzony.
- Co się stało?
- Howard, znalazłam ci nowego pracownika.
Wydał się zaskoczony. Nie
umiałam odczytać z jego miny, czy mile zaskoczony, czy wręcz przeciwnie. Był po
prostu zaskoczony. Skąd to wiedziałam. Stał parę sekund nie wiedząc co
powiedzieć. To było u niego normalne.
- To kiedy zaczynasz? – spytał
nareszcie.
- Mogę od razu – oznajmił Will
zdejmując z siebie skórzaną kurtkę. To był naprawdę imponujący widok. Charlie
on jest zadufanym w sobie arogantem, skarciłam się w myślach. Choć w sumie też
za dużo przepraszał co może nie czyniło go aż tak wielkiego aroganta. Mogłam go
opisać jako zapatrzonego w sobie faceta.
Moje oczy iskrzyły radością.
Jeszcze tylko musiałam poszukać sobie pracy i byliśmy w domu. Pożegnałam się z
chłopakami…jak można było ich tak nazwać i ruszyłam do wyjścia.
Stał tam bardzo stary, ale też
bardzo ładny samochód. Ładny? To mało powiedziane. Przede mną stał Ford Mustang
z 1966. Piękne, czerwone cudo. Od niepamiętnych czasów chciałam, choć zobaczyć.
Może nawet dotknąć.
Już podchodziłam do auta, aż tu
nagle znowu zobaczyłam Willa.
- Chcesz coś?
- Słucham?
- Czemu dotykasz moje maleństwo?
Szczęka mi opadła. Mój wymarzony samochód
należał do chłopaka o niesamowitym ciele, ale o niewyparzonych ustach, którego
od pierwszego wejrzenia nie znosiłam.
- Przepraszam. Nie wiedziałam,
że to twoje maleństwo – to ostatnie słowo podkreśliłam chichotem. – Chciałam
tylko dotknąć.
Prychnął.
- Tylko dotknąć? Aby poczuć to
auto, trzeba się nim przejechać, ale na razie ci nie dam.
- Nie proszę cię o to. Jak
mówiłam, chciałam tylko dotknąć. Masz niesamowity samochód.
Uśmiechnął się tylko.
I tak staliśmy gapiąc się na
siebie. To było dziwne. Dobrze, że Howard to przerwał podchodząc do mnie.
- Charlie. Myślałem, że już cię
nie ma.
Otrząsnęłam się.
- Bo już mnie nie ma. Dobranoc,
Howard – pocałowałam tatę w policzek. Spojrzałam na Willa i skinęłam głową. –
Dobranoc.
- Słodkich snów – odpowiedział
Will niskim, seksownym głosem.
I poszłam do domu
UUUUU fajne!!! kolejne rozdziały dawaj a nie usuwanie!!! :*
OdpowiedzUsuń