wtorek, 17 grudnia 2013

Rozdział 1 i być może więcej nie będzie

Chciałam zobaczyć jak zareagujecie na coś co napisałam. Macie tu jeden rozdział.

Rozdział 1

W Grace Village  o czwartej po południu było tłoczno, co było dość nietypowe na tak małe miasteczko. Najbardziej te główne ulice (do momentu, w którym można je nazwać głównymi, bo były ich aż dwie, a reszta tylko od nich odbiegała). Ale była wyjątkowa okazja. Był weekend, ostatni weekend wakacji. Wszyscy chodzili na zakupy. Nowe książki, nowe ubrania. Co u mnie było nowego? Co postanowiłam sobie na tamten niesamowity rok szkolny? Zupełnie nic. Choć pomyślałam, że mogłabym być bardziej wyrozumiała dla mojej pani od matematyki, pani Moore. Dlaczego? Mąż ją zostawił, miała pod opieką trójkę dzieci, a w poprzednim roku musiała zostawać po lekcjach specjalnie dla mnie, bo z matematyki nie byłam geniuszem i dodatkowo miałam korepetycje. Więc, żeby jej ułatwić życie więcej się uczyłam. No i jeszcze pomagała mi Ruby, a raczej Rubylynn, moja najlepsza przyjaciółka, niziutki, zadziorny rudzielec. Kryła się zawsze ze swoim talentem do mnożenia, dzielenia i takich tam, ale mogłam na niej polegać. Dzięki zachodowi tych dwóch dam przynajmniej poprawiłam sobie średnią.
Usiadłam przed kawiarenką, czekając na Ruby. Kawiarenka składała się z okienka na zamówienia, w której były dwa ekspresy do kawy i kilka smakowicie wyglądający ciastek, oraz czterech stolików.
Zastanawiałam się, czy zamówić sama czy poczekać, ale wtedy ją zobaczyłam. Stała przy ladzie i zobaczywszy, że ją zauważyłam pomachała do mnie. To chyba miał być znak, że coś zamówi. Po chwili szła w moją stronę z dwoma podwójnymi cappuccino z bitą śmietaną, od których byłyśmy uzależnione.
- Siemasz, Wilson – powiedziała uśmiechnięta siadają naprzeciwko mnie. – Co nowego w ten ostatni weekend wolności?
- Żyję, jeśli o to pytasz – odpowiedziałam i wzięłam do ust łyżeczkę z bitą śmietaną.
- Pytam, czy pogodziłaś się z faktem, że musimy się pomęczyć jeszcze rok w tej dziurze zakutej deskami, a potem wyrywamy do NYU.
- Ruby…
Od kiedy planowałyśmy wyjazd na studia do Nowego Jorku, zawsze słyszałam w mojej głowie, że nie powinnam opuszczać Howarda, mojego taty. Mama zginęła jedenaście lat temu, ale on dalej sobie nie radził. Od tego czasu pracował jako mechanik i utrzymywaliśmy się tylko dlatego, że był jedyny w Grace. Żałowałam, że pracowałam tylko w lipcu, bo jak mnie wyrzucili z mojej wakacyjnej pracy (nie moja wina, że szef był seksistowską świnią) nie mogłam znaleźć nic innego. Obiecałam sobie, że znajdę coś po lekcjach do roboty, bo naprawdę nie mogłam patrzeć jak tata się męczy, żeby było nam dobrze. Postanowiłam też znaleźć jemu jakieś ręce do pomocy. Miał Dennisa, syna tutejszego krawca, ale on nie wystarczał. Miał szesnaście lat i przez tą pracę mnóstwo zaległości w szkolę, więc matka ograniczyła mu prace do czterech godzin. To bardzo mało.
- Oj Charlie, myślałam, że odpuścisz sobie po ostatniej pracy. Cały czas próbujesz coś znaleźć i ci nie wychodzi.
- Wiem, ale on jest moim tatą. Nie mogę go tak zostawić samego, kiedy ja będę bardzo daleko stąd z moimi najlepszymi przyjaciółmi.
Gadałyśmy o tym tysiąc razy. Ruby nigdy nie wiedziała jak to jest. Miała dwójkę kochających się rodziców, którzy dostawali niezłą pensje. Przynajmniej jej tata, który był prawnikiem. Jej mama była poetką, ale dostała zlecenie i pisała książki dla dzieci.
Złapała mnie za rękę.
- Charlie, nie możesz nie pójść na studia…
- Wiem, ale… - chciałam jej przerwać, ale nie udało mi się.
- … a jak już musisz iść na te studia, to należy wybrać najlepsze jakie się da i po prostu tam iść – dokończyła, ale ja nie widziałam w tym zdaniu sensu, więc chciałam już zakończyć ten temat choć na dziś.
- Dobrze Ruby. Będę myśleć dalej, ale nic nie obiecuję.
Uśmiechnęła się zawiedziona, ale nie powiedziała nic więcej. Nie chciałam, aby ta cisza była niezręczna. Niestety tak było. Dzięki bogu dołączył do nas Connor, mój drugi najlepszy przyjaciel.
Nie żebym coś sugerowała, ale Connor był bardzo przystojny. Miał jakieś metr dziewięćdziesiąt, krótkie blond włosy i oczy jak przejrzysty ocean. W Grace nie mieliśmy dużo tak dobrze wyglądających chłopaków. Współczułam w takich momentach dziewczyną w tym mieście, że Connor gra w innej drużynie i nie miałam tu na myśli siatkówki, w której był super. Mówiłam o tym, że wolał coś innego niż duże cycki i fajny tyłek. No może fajny tyłek też się liczył.
Niósł ze sobą niesamowicie ohydnie słodką białą mocce.
- Hej, moje pyszczki – powiedział.
- Pyszczki? – zapytałyśmy obie zdziwione.
Wzruszył ramionami.
- Już nie mogę na moje dziewczyny pyszczki powiedzieć?
- Nie! – krzyknęłyśmy tak głośno, że wszyscy ludzie, nie tylko ci co siedzieli wokół nas, zerknęli w naszą stronę. A my we trójkę oczywiści zanieśliśmy się śmiechem.
- Okej – rzucił Connor, próbując zahamować śmiech. – Już nigdy tego nie zrobię. Słowo harcerza.
- Ale ty nigdy nie byłeś harcerzem – powiedziałam, a on tylko puścił do mnie oko w odpowiedzi.
- To co tam nowego? Gotowe na użeranie się z Georginą?
Georgina była naszą drogą panią dyrektor oraz akurat uczyła hiszpańskiego grupkę, jako jedyną, w której byłam ja i Ruby. My to miałyśmy szczęście. Druga nauczycielka od hiszpańskiego była miła, urocza i wszyscy u niej wychodzili z najwyższą oceną. Ale nie pani Georgina Lowell. Nie była, ani miła, ani urocza. Uwielbiała chodzić na przynajmniej dziesięciocentymetrowych szpilkach. Przynajmniej! Co jej dawało około metr osiemdziesiąt pięć wzrostu. Chuda jak patyk, o groźnych rysach twarzy szła prze korytarz i po prostu robiło się cicho. Nie przesadzam. Na lekcjach to samo. Cisza jak na jakimś cmentarzu, a gdy pytała, to się dopiero działo. Wszyscy zestresowani uczyli się pod klasą. Ruby i ja wychwyciłyśmy wszystko. Kogo zapyta, a czasem nawet o co, ponieważ pytania bardzo często się powtarzały. Pytała alfabetycznie po imionach. Oczywiście nie tylko nam udało się to wychwycić, tylko reszta nie wiedziała dlaczego jestem druga. Nikt nie znał mojego prawdziwego imienia. Poza oczywiście Georginą, która jako dyrektorka, czytała moje akta.
Ruby na samą myśl o Georginie wyszczerzyła zęby w uśmiech.
- Jak ja ją uwielbiam – powiedziała sarkastycznie.
- Jest niesamowicie straszna.
- I to jak – zgodziłam się z Connorem.
- Oj jak możecie sądzić tak o naszej drogiej Georginie. Przynajmniej nas czegoś uczy. Ta druga jest za milutka i w dodatku pomyśl, co my umiemy z hiszpańskiego, a co Connor.
Connor nie miał takiego „szczęścia” mieć z nią hiszpańskiego. Nie wyglądał na zawiedzionego. Zrobił głupkowatą urażoną minę, a potem ukazał te swoje proste, śnieżnobiałe zęby.
- To prawda, Rubylynn – powiedział a ona wymierzyła w niego pustym kubkiem.
- Jeszcze raz powiesz moje pełne imię, to będę cię torturować w brudnej opuszczonej piwnicy i grozić ci przepaścią z wężami na samiutkim dnie. Wiem jak je kochasz.
Ruby nie znosiła swojego pełnego imienia. Nie rozumiałam dlaczego. Rubylynn to bardzo piękne, oryginalne imię.
Za to Connor nie znosił węży. Miał traumatyczne spotkanie z jednym boa w zoo, który nie wiadomo jak wydostał się i postanowił przytulić biednego ośmioletniego blondaska.
Zawsze tak sobie dogryzali, ale wiem, że się kochali.
- Och Ruby, Ruby – powiedziałam śmiejąc się.
- No co? Wiesz jak ja tego nienawidzę – zirytowana spuściła wzrok na Connora – Ty też dobrze o tym wiesz.
- Ale z tymi wężami to był cios poniżej pasa – był lekko wkurzony.
- A żebyś wiedział panienko, że poniżej pasa – odgryzła Ruby
- Stop dzieci. Nie umiecie żyć w pokoju, do cholery? – przerwałam tą mieszankę słowną.
- Hamuj się świętoszko – powiedziała Ruby.
Nie byłam osobą, która dużo przeklina, ani nic. Nie byłam również typem osoby, która się obraża o byle co. Dlaczego miałabym się obrazić za „świętoszkę”?
- Ruby, to ty się hamuj. Wiesz jaki jest drażliwy na temat w-ę-ż-y – przeliterowałam szepcząc, co dodało temu zdaniu tej esencji, której potrzebowałam do rozluźnienia.
- Nie jestem idiotą – powiedział Connor, już trochę mniej urażony.
- A czy ktoś to powiedział? – zapytałam z szerokim uśmiechem na twarzy i  objęłam ich oboje za szyję – No może ja, ale i tak was kocham.
Ruby prychnęła, odsuwając się teatralnie.
 – Najpierw nas obrażasz, a potem miłość wyznajesz. To ja dziękuje za taką przyjaciółkę.
Wstała, wyrzuciła pusty kubek po kawie do kosza i ruszyła przed siebie. Powtórowaliśmy jej z Connorem i razem ruszyliśmy na szkolne zakupy znowu się przytulając.

W Grace mieliśmy jedną księgarnie do której często zaglądałam. Nawet rok temu pracowałam tam, gdy Marcie, córka pana Holmesa (właściciela), zaszła w ciążę. To była najlepsza praca jaką mogłam znaleźć w tej naszej mieścince. Trochę już pracowałam. Od kiedy skończyłam piętnaście lat miałam pięć prac wakacyjnych i dwie po szkole.
Ruby, Connor i ja weszliśmy do środka. To był nas zwyczaj jak widzieliśmy, że wystawa się zmienia. Nie chodziło o książki do szkoły, je zamówiliśmy przez Internet. Jak pojawiała się nowa wystawa to znaczyło, ze mieli dostawę i jakieś romansidła dla Connora się znajdą. Ja wolałam kryminały albo coś w tym stylu. Romanse od zawsze były przewidywalne, choć jak Connor coś mi polecał to mogła mnie ta książka zaskoczyć.
Ruby nie znosiła czytać, no chyba, że biografie jakichś znanych, i w danym momencie jej ulubionych, wokalistów lub muzyków. Ona żyła w świecie muzyki. Grała na gitarze i pianinie. Miała do tego talent, ale jak zwykle nie chwaliła się nim. Ruby była bardzo wstydliwą osóbką, nawet jak nie było tego po niej widać.
No i okazało się, że Ruby coś wtedy zobaczyła, bo od razu po wejściu ruszyła w stronę regałów.
- Witaj, Charlie – usłyszałam za sobą głos.
Stała tam  Marcie z małym synkiem na rękach.
- Cześć Marcie i nasz mały mężczyzno – odpowiedziałam i pogłaskałam małego po główce.
Zaczęłam się zastanawiać ile mały już ma…
- Ojej, wszystkiego najlepszego Josh – rzuciłam z uśmiechem, bo przypomniałam sobie, że dokładnie rok wcześniej pan Holmes wypadł z księgarni na wieść, że córka rodzi.
Josh podskoczył radośnie na rękach mamy, jakby wiedział o co mi chodziło.
- Powiedz dziękuje Charlie, Josh – powiedziała Marcie. – Nie mogę uwierzyć, że ma już cały roczek.
-Wygląda jakby miał dwa – rzuciłam, ale potem usłyszałam Ruby, która krzyknęła moje imię. – Bardzo miło było was zobaczyć, ale Ruby mnie woła. Do zobaczenia.
- Oczywiście. Miłego dnia – uśmiechnęła się na pożegnanie, więc odeszłam.
Nawet nie zdążyłam podejść do regału przy którym stała moja przyjaciółka, a ona już była obok. Złapała mnie pod ramie kierując się do Connora, a następnie do wyjścia.
- Uciekajmy stąd, bo moje kieszonkowe jeszcze mi się przyda, a tu jest tyle ciekawych gazet.
- Gazet? – zdziwił się Connor.
- Tak, gazet. Są dwa zaległe numery Rolling Stones, których nie mam, a musze sobie kupić nowy kapelusz, więc uciekamy.
I tak spędziliśmy popołudnie. Śmiejąc się i przymierzając różne rzeczy. Jak zwykle. Po prostu tacy byliśmy.
Gdy zrobiło się już późno i wszystkie sklepy były już prawie pozamykane, ruszyłam w stronę warsztatu Howarda. Oczywiście, że go tam zastałam. Siedział tam niestety od wczesnego rana do późnego wieczora prawie codziennie. Kiedyś namówiłam go, żeby odpuścił sobie niedziele. Posłuchał.
- Cześć, Charlie – rzucił na powitanie Dennis.
Zdziwiło mnie, że jest tu o dziewiątej wieczorem w sobotę. W końcu był ostatni weekend wakacji. Szesnastolatki powinni wychodzić gdzieś ze znajomymi i dobrze się bawić, a nie siedzieć w pracy.
Był ubrany normalny T-shirt i bojówki, tak czarne jak jego włosy
- Dennis – uśmiechnęłam się. – Nie spodziewałam się ciebie tu zastać.
-Uwielbiam tą pracę -  powiedział . – Na dzisiaj koniec. Widzimy się w szkole w poniedziałek. Cześć.
Pomachałam mu i weszłam do małego biura mojego taty. Tylko, że go tam nie było.
- Dobry wieczór – powiedział ktoś za mną.
Wystraszyłam się i cicho krzyknęłam. Odwróciłam się. Był to, co mnie zdziwiło, chłopak, którego nie znałam. Był mniej więcej w moim wieku, brunet. Spojrzałam na jego oczy. Były tak granatowe jak niebo nocą. Tak ciemne. Tak niesamowite. On, w przeciwieństwie do Dennisa, miał czarną skórzaną kurtkę i białą koszulkę, która podkreślała jego doskonale wyrzeźbione ciało.
- Przepraszam – powiedział odrywając mnie od moich myśli. – Nie chciałem cię wystraszyć. Szukamy kogoś kto mógłby zając się moim samochodem.
Stałam trochę oszołomiona. Na pewno wyglądałam jak kompletna kretynka.
- Nic się nie stało. Właśnie szukałam…
- Cześć, słonko – przerwał mi tata, który dołączył do rozmowy. Wyglądał jak zawsze. Ciemne, krótkie włosy i roboczy kombinezon. Popatrzył na mnie swoimi zielonymi oczami,  a potem zorientował się, że ktoś stoi przede mną i spojrzał na nieznajomego. Widząc nową twarz był tak bardzo zaskoczony jak ja – Witam. Howard Wilson, w czym mogę pomóc? – Wyciągnął rękę do nieznajomego. Nieznajomy uścisnął ją.
- William Scott. Nie mogę odpalić samochodu. Mam szczęście, że akurat byłem w barze obok.
- Jakbym jutro pracował to mógłbym to zrobić na jutro.
- Howard! – rzuciłam groźnie. – Nie taka była umowa.
- Jak widzisz moja córeczka nie jest za – objął mnie ramieniem. – To jest Charlie.
- Chyba powinnam iść. Chciałam tylko spytać czy coś jadłeś i o której wrócisz.
Tata zamyślił się na chwilę.
- Około północy. Nie czekaj na mnie. Nie martw się, Dennis zamówił pizzę wcześniej.
- Jak wcześniej?
- Oj, córeczko. Idź już.
- Nie! Nie możesz wrócić tak późno. Będziesz wykończony – prawie to wykrzyczałam. – Co masz takiego do roboty?
- Muszę zobaczyć samochód Williama – zerknął na niego. – Mogę mówić do ciebie po imieniu?
-Oczywiście. Byłbym bardzo wdzięczny jakby był na jutro. Muszę jutro pojechać po kogoś, bo w poniedziałek szkoła. Oferuje także moją pomoc, żeby córka nie musiała się o pana bać – powiedział cały czas patrząc na mnie.
Howard chciał coś powiedzieć, ale nie pozwoliłam mu.
- Szkoła? Mieszkasz tu?
- Od dzisiaj.
- Ile masz lat?
- Siedemnaście.
- Gdzie dokładnie mieszkasz?
- Prrr córeczko. Nie możesz być taka ciekawska. Dopiero poznaliśmy Williama – tata rzucił mi jego rzadkie spojrzenie, które mówiło „Dość. Mało ludzi tu się przeprowadza, więc rób chociaż dobre wrażenie”.
- Przepraszam. To było niegrzeczne – odpuściłam sobie. – Mówisz, że pomógłbyś w naprawie. Dlaczego?
Will spojrzał na mnie. Wyglądało to jakby chciał wejść głęboko w moją duszę.
- Ponieważ martwisz się o Howarda, a ja nie chcę robić problemu. Po prostu naprawdę potrzebuję jutro auta. Lubię też nowe wyzwania.
Gdy to wypowiedział przez chwilę wydawało mi się, że nie miał na myśli samochodu. Dla mnie to była okazja nie do pobicia.
- Szukasz pracy?
- Charlie… - Howard wiedział co miałam na myśli.
- Tato, idź zobaczyć samochód – zażądałam.
Niezbyt często zdarzało mi się mówić mu tato. Nie czułam takiej potrzeby. Od dawna był tylko on i ja.
Zrozumiał, że się o niego troszczę, więc wyszedł.
- Jesteś dla niego strasznie surowa – powiedział Will, gdy tata zniknął za drzwiami.
- Nie pouczaj mnie. Jest moim ojcem. Martwię się o niego od jedenastu lat, ale jakoś sobie radzimy. Nie potrzebuję rad faceta, którego poznała zaledwie pięć minut temu.
Byłam zirytowana. Nie moja wina, że wybuchłam. A on stał spokojnie jakby nigdy nic. Kim do diabła był ten gość?!
- Nie chciałem cię pouczać. Stwierdzam fakt – denerwował mnie tym swoim spokojnym tonem. – Myślisz, że po co mężczyźni się żenią? On nie potrzebuje, żebyś się o niego martwiła. Po to jest twoja matka.
- Moja mama nie żyję. Dlatego powiedziałam, że martwię się o niego od jedenastu lat.
Zaskoczyłam go. Jego niesamowite oczy stały się jeszcze większe. Pierwszy raz odkąd tu wszedł nie był już taki poważny. Zrobiło mu się tak głupio, że aż się zarumienił.
- Przepraszam. Nie powinienem był tego mówić.
- Nie wiedziałeś. Nie twoja wina.
- To mnie nie tłumaczy.
- Po prostu przestań przepraszać.
Jak można tyle razy przepraszam. To było strasznie denerwujące. Nie rozumiałam go.
Staliśmy w ciszy, patrząc gdziekolwiek tylko nie na siebie. Wreszcie po jakichś paru minutach głos Willa przerwał to.
- Pytałaś o pracę.
- Tak. Zupełnie o tym zapomniałam – tak było. – Więc? Szukasz pracy?
- Tak – powiedział tylko tyle, ale to mi wystarczyło.
- Wiem, że może nie tego się spodziewałeś po przeprowadzce tutaj, ale mojemu tacie przydałaby się nowa para rąk do pomocy – powiedziałam najmilej jak potrafiłam. – Ma Dennisa, ale on pracuje tu tylko po cztery godziny dziennie, bo jego matka jest niezłą su… - urwałam szybko – bardzo niemiłą osobą i nie pozwala mu na więcej. Choć on uwielbia spędzać tu czas, ale to zarywał noce po to, żeby się uczyć, a i tak pogorszyły mu się oceny. Sam rozumiesz.
Patrzył na mnie z uśmiechem na ustach i wtedy ukazały się fantastyczne dołeczki w policzkach. Cholera. Dlaczego on miał te dołeczki w policzkach, a jednocześnie był takim … taką niemiłą osobą.
- Za dużo mówię. Przepraszam. Więc?
- Proponujesz mi pracę? – spytał dalej zadowolony.
- Myślałam, że to jasne.
Myślał przez jakieś dziesięć sekund.
- Często tu przychodzisz?
Zarumieniłam się. Czy on ze mną flirtował? Nie mogłam w to uwierzyć. Na początku „stwierdził fakt”, a potem mnie podrywał. Był niewiarygodny.
- To nie była odpowiedź na moje pytanie – rzuciłam nie wiedząc co powiedzieć.
- Analizuję plusy tej propozycji.
Zaśmiałam się. Myślał, że mu się uda. Nie interesowali mnie tacy aroganci jak on.
- Nie masz szans.
- Twierdzisz, że moje zalecanie się do ciebie nie wychodzi mi najlepiej? – uśmiechnął.
Zalecanie się? W której on epoce żyję?
- Tak twierdzę. Wie pan, że nie należy zaczynać zalecania się do damy od straszenia jej – no przepraszam, ale nie mogłam z tego sobie nie zażartować.
- Nabijasz się ze mnie.
- Musisz przywyknąć – nie wierze, że właśnie dałam mu nadzieje, że mam zamiar robić to częściej.
- Będę miał okazję, bo przyjmuję pracę.
- Naprawdę? – krzyknęłam ze szczęścia.
- Naprawdę.
- Nie wiesz ile to dla mnie znaczy.
- Widzę.
Howard chyba usłyszał jak krzyknęłam, bo wpadł do biura jak oparzony.
- Co się stało?
- Howard, znalazłam ci nowego pracownika.
Wydał się zaskoczony. Nie umiałam odczytać z jego miny, czy mile zaskoczony, czy wręcz przeciwnie. Był po prostu zaskoczony. Skąd to wiedziałam. Stał parę sekund nie wiedząc co powiedzieć. To było u niego normalne.
- To kiedy zaczynasz? – spytał nareszcie.
- Mogę od razu – oznajmił Will zdejmując z siebie skórzaną kurtkę. To był naprawdę imponujący widok. Charlie on jest zadufanym w sobie arogantem, skarciłam się w myślach. Choć w sumie też za dużo przepraszał co może nie czyniło go aż tak wielkiego aroganta. Mogłam go opisać jako zapatrzonego w sobie faceta.
Moje oczy iskrzyły radością. Jeszcze tylko musiałam poszukać sobie pracy i byliśmy w domu. Pożegnałam się z chłopakami…jak można było ich tak nazwać i ruszyłam do wyjścia.
Stał tam bardzo stary, ale też bardzo ładny samochód. Ładny? To mało powiedziane. Przede mną stał Ford Mustang z 1966. Piękne, czerwone cudo. Od niepamiętnych czasów chciałam, choć zobaczyć. Może nawet dotknąć.
Już podchodziłam do auta, aż tu nagle znowu zobaczyłam Willa.
- Chcesz coś?
- Słucham?
- Czemu dotykasz moje maleństwo?
 Szczęka mi opadła. Mój wymarzony samochód należał do chłopaka o niesamowitym ciele, ale o niewyparzonych ustach, którego od pierwszego wejrzenia nie znosiłam.
- Przepraszam. Nie wiedziałam, że to twoje maleństwo – to ostatnie słowo podkreśliłam chichotem. – Chciałam tylko dotknąć.
Prychnął.
- Tylko dotknąć? Aby poczuć to auto, trzeba się nim przejechać, ale na razie ci nie dam.
- Nie proszę cię o to. Jak mówiłam, chciałam tylko dotknąć. Masz niesamowity samochód.
Uśmiechnął się tylko.
I tak staliśmy gapiąc się na siebie. To było dziwne. Dobrze, że Howard to przerwał podchodząc do mnie.
- Charlie. Myślałem, że już cię nie ma.
Otrząsnęłam się.
- Bo już mnie nie ma. Dobranoc, Howard – pocałowałam tatę w policzek. Spojrzałam na Willa i skinęłam głową. – Dobranoc.
- Słodkich snów – odpowiedział Will niskim, seksownym głosem.

I poszłam do domu