Rozdział 3
Wątpię, że tylko dla mnie było trudno
wstawać tak wcześnie. No ale myśl, że budzisz się, żeby pójść do szkoły,
najbardziej mogła zdołować. Niedorzeczność. Myślałam o tym, podczas
dziesięciominutowej drogi do szkoły. Z Ruby i Connorem miałam się spotkać już
na miejscu. Byłam tak zmęczona, że oddałabym wszystko za samochód. Mogłam się
zabrać z Ruby.
Po krótkiej chwili stałam
naprzeciw mojej ukochanej szkole. Tak samo duża, tak samo czerwona i tak samo
nudna, jak przed wakacjami.
Mijałam znajomych, którzy witali
się ze mną, z uśmiechem, a także tych co nie byli już tacy weseli.
- Panno Wilson – usłyszałam za
sobą bardzo dobrze znany mi głos.
Odwróciłam się, a przede mną
stała Georgina, a u jej boku stali Will i Alex.
- Dzień dobry, pani dyrektor –
powiedziałam z fałszywym uśmiechem.
- Panno Wilson, chciałam pani
przedstawić dwóch nowych uczniów naszej szkoły, Williama i Alexandra. Będą w
mojej klasie hiszpańskiego. Chcę, żebyś pokazała im szkołę.
A miałam nadzieje, że chwila, w
której jeszcze mi szkoła nie przeszkadza, będzie minimalnie dłuższa.
- Oczywiście, pani dyrektor.
Proszę, chodźcie za mną.
Cały czas się uśmiechałam.
Jednak jak chciałam już od niej jak najszybciej uciec, zatrzymała mnie.
- Charlie, mam nadzieję, że w
tym roku jednak będziesz kandydowała na przewodniczącą.
Rozmawiałyśmy o tym, od kiedy
mnie poznała w dziewiątej klasie.
- Z racji tego, że to ostatnia
klasa będę to rozważać, jednak nie wiem, czy znajdę czas – wytłumaczyłam jej
najspokojniej jak się dało.
- A panna Collins? – naciskała.
- Jak pani wie, pani dyrektor,
Ruby nie jest zainteresowana.
- No racja. Jej charakter jest
dość burzliwy. No i jeszcze to zawieszenie w tamtym roku.
Zapomniałam wspomnieć. Ruby
została zawieszona w tamtym roku na miesiąc, za przeklinanie do pana od nauk
politycznych. Zaczęła się kłócić o pewną, nie słusznie, daną jej ocenę. No ale
każdy wie jak kończy się pyskowanie do nauczyciela i to jeszcze takiego jak pan
Shoemaker. Od razu trafiła na dywanik i tylko dzięki swojemu ojcu została zawieszona
tylko na miesiąc.
- No dobrze. To pozostawiam ich
w twoich rękach, Charlie. Miłego dnia – powiedziała i odeszła, nawet nie
czekając na odpowiedź.
Spojrzałam na bliźniaków.
Strasznie dziwnie było widzieć ich razem.
- No to mam nadzieję, że
poradzicie sobie sami – powiedziałam przemiłym głosikiem.
- Czyli nie masz zamiaru nas
oprowadzić, królewno? – spytał Alex.
- Co wy macie z tą królewną?! –
podniosłam lekko głos.
Obaj byli ubawieni.
- No proszę, Charlie. Przecież
pomogłem ci – odezwał się Will.
- Myślisz, że pomocą nazywa się
przyjęcie pracy?! Nie musiałeś jej przyjmować! Jeśli masz coś jeszcze do
powiedzenia, zachowaj to dla siebie, żeby się nie pogrążać.
- Mrrr, jaki ostry język.
Myliłem się co do ciebie – powiedział Alex.
- Dzięki za wiadomość, a teraz
się skupcie. Nie lubię was, nawet bardzo. Nie wiem dlaczego, ale od razu nie
przypadliście mi do gustu, więc co powiedziecie na taki układ. Po prostu nie
wchodźmy sobie w drogę. Udawajmy, że nigdy się nie poznaliśmy. Co wy na to?
Nie chciało mi się z nimi grać w
jakieś głupie gierki, więc postawiłam sprawę jasno i wyraźnie.
- A możemy się nie zgodzić? –
spytał Will.
- Raczej, nie – odpowiedziałam
szybko.
- Zastanowimy się nad tą
propozycją – oznajmił Alex. – A jeśli chodzi o twoją przyjaciółkę…
- To zostawisz ją w spokoju –
przerwałam mu.
- To też przemyślimy –
uśmiechnął się
Chyba sobie ze mnie żartował. Na
szczęście na ratunek przyszli mi moi przyjaciele.
- Charlie, co ty tu robisz?
Mieliśmy się spotkać przed wejściem.
Ruby i Connor podeszli i pocałowali
mnie w policzek.
- Georgina mnie zatrzymała i
kazała ich oprowadzić, ale to już mam z głowy. Prawda? –pytanie skierowałam do
bliźniaków. - Powiem wam tylko, gdzie macie pierwszą lekcję. Od czego
zaczynacie?
- Od chemii – odpowiedzieli
razem.
- Jak miło. Zapewne byliście w
gabinecie drogiej pani dyrektor. Sala chemiczna jest dokładnie obok.
- Dzięki – powiedział Alex i
puścił oko do Ruby, na co ona pokazała mu środkowy palec. Skromna, jak zwykle.
Will skinął mi tylko głową i
poszli. Na szczęście.
- Nienawidzę tych dwóch –
powiedziała Ruby.
- Wiedziecie, że obaj na was
lecą – dodał Connor.
Od razu zaczęłyśmy się śmiać. To
było niedorzeczne. No dobra, Will powiedział, że się do mnie zaleca, ale to był
żart, a Alex? Na pewno nie leciał na Ruby.
- Upadłeś na łeb? - spytała sarkastycznie Ruby. – Connor, twój
gejowski radar nie działa na hetero.
- Oj, chyba jednak w tym
przypadku działa.
Zaproponowałam, żebyśmy już pomału
zmierzali w stronę sali. W drodze spytałam się, dlaczego Connor tak sądzi.
Powiedział tylko, że to taka męska telepatia. Faceci robią pewne gesty, które
mówi „ona jest moja, nie waż się jej dotknąć”. Można by było powiedzieć, że to
jest jeden powód, dla którego kobiet nie rozumieją mężczyzn, i vice versa. Choć
dalej tego nie rozumiałam, nie miałam ochoty dalej się w to zagłębiać. Nie
obchodziło mnie to, bo wiedziałam swoje. Nie było opcji, żeby ten arogant
kiedykolwiek zagościł w moim życiu, nawet jako przyjaciel. No może nie
kiedykolwiek, ale na pewno przez następne parę godzin.
Po trzech lekcjach, miałam już
dość i byłam wdzięczna komuś, kto wymyślił lunch oraz kafeterie szkolną.
Usiadłam z Ruby i Connorem tam gdzie co roku. Wszystko było tak jak wcześnie,
no może poza nowymi uczniami z najmłodszej klasy i oczywiście, bliźniakami.
Jedna rzecz mnie zaskoczyła najbardziej. Koło Willa siedziała dziewczyna o nieprzeciętnej
urodzie. Zastanawiałam się kim ona była, bo nie wyglądała na piętnastolatkę,
ani jakby chodziła do dziewiątej klasy. Była w moim wieku. Długie blond włosy,
wielkie niebieskie oczy. Była ubrana tak naprawdę normalnie. Jeansy, granatowa
bluzka i buty na obcasie, ale z jej figurą pewne we wszystkim wyglądała
fantastycznie. Trochę jej zazdrościłam. Nie dlatego, że siedziała z tymi
arogantami. Pomyślałam, że ta dziewczyna, ze względu jak wygląda, ma dość mało
problemów. Wiedziałam, że mógł to być niesprawiedliwy osąd, ale wystarczało
tylko na nią spojrzeć.
Nagle zdałam sobie sprawę, że
moi przyjaciele byli świadkami mojego przenikliwego patrzenia na towarzyszkę
Willa i Alexa. Myliłam się. Ich wzrok również był wetknięty w tajemniczą
blondynkę.
Na chwile moje oczy zatrzymały
się na Willu. Niestety w złym momencie, ponieważ jego oczy były zwrócone wprost
na mnie. Może Connor miał rację. Może Will coś we mnie widział. Nawet tak nie myśl!- skarciłam się w
myślach, jak zwykle. On widzi coś tylko w sobie i jego maleństwu, choć musiałam
przyznać. Ja też widziałam coś w jego maleństwu.
- Wilson! – krzyknęła na mnie
Ruby, a ja oderwałam wzrok od Willa.
- Co?
- Kto to? – to pytanie wypadło z
ust Connora.
- A co cię to obchodzi, jesteś
gejem – chciała mu dogryźć Ruby, ale coś jej się nie udało.
- Kochanie, wiem, że jestem
gejem, ale nie jestem ślepy i takiej laski nawet gej nie omija z obojętnością.
Wręcz jej zazdrości.
Patrzyłam na niego z otwartymi
ustami. Tym mnie bardzo zaskoczył, ale mówiłam, że wystarczy tylko na nią
spojrzeć.
Ruby prychnęła.
-A co? Chcesz wyglądać tak jak
ona? Mogę się założyć, że jest stereotypową blondynką.
Tym razem Connor prychnął.
- Czyli pewnie ma łatwo w życiu.
Uśmiechnęłam się. Mój kochany
przyjaciel.
- A tak w ogóle, zauważyłaś
Ruby, że ty jesteś stereotypową rudą dziewczyną? – dodał Connor.
Ruby chyba nie wiedziała o co mu
chodzi, więc powiedziałam.
- Rude to wredne, Ruby.
Ona się tylko uśmiechnęła i
wzięła widelec z sałatką do ust.
- Przynajmniej ty nie jesteś
stereotypowym gejem – powiedziałam do Connora.
- To znaczy? Bo wiesz jak dużo
jest stereotypów o gejach.
- Nie ubierasz się jak
dziewczyna. W ogóle nie jesteś dziewczęcy. Uwielbiasz samochody i siatkówkę…
Oczywiście, nie mogłam dokończyć
zdania, bo moja przyjaciółka musiała dodać swoje trzy centy.
- I jesteś przystojny. Dużo
facetów chciałoby wyglądać jak ty, a co dopiero mieć takie wzięcie u dziewczyn.
Ironia, co? Connor miał
strasznie dużo powodzenie u dziewczyn. Niestety tylko u dziewczyn. Nawet jak
wyjeżdżał z Grace Village na międzystanowe zawody wracał z paroma numerami
telefonu.
- Dzięki, ale jakoś mnie to nie
pociesza – powiedział z nutką ironii, co mu się rzadko zdarzało.
- A do jakiego stereotypu możemy
dokleić naszą kochaną Charlie – zaciekawiła się Ruby.
- Czemu gadamy o stereotypach? –
zapytałam, bo oczywiście nie miałam ochoty rozmawiać o mnie.
Zaśmialiśmy się wszyscy i
wróciliśmy do głównego tematu.
- No to co z tą blondynką,
naszych drogich bliźniaków? – zaczęłam Ruby.
Jaka była nasza podstawowa
hipoteza? Była pewnie któregoś ze Scottów. Jak ich siostra nie wyglądała, a
możliwość, że dopiero się poznali, była dość mała.
Nagle poczułam, że ktoś stoi za
mną i lekko szturcha w ramię. Po minach moich przyjaciół mogłam się domyślić
kto to.
- Czego chcesz, Will? – spytałam
go nawet się nie odwracając.
- Możemy porozmawiać? – spytał,
a ja odważyłam się na niego spojrzeć.
- Mamy o czym?
Powiedziałam mu wcześniej, co
sądzę o nim, o naszej znajomości i dalszym kontakcie, ale chyba mnie dobrze nie
zrozumiał.
- O pracy.
Jak tylko to powiedział, wstałam
od stołu przepraszając moich przyjaciół.
Zawsze w czasie lunchu korytarz
szkolny był prawie pusty, a sale najczęściej otwarte. Will poprowadził mnie do
jednej z nich. Do sali od angielskiego. Nie było by w tym nic dziwnego dopóki
nie zamknął drzwi.
- To o co chodzi? – zaczęłam,
żeby mieć to jak najszybciej z głowy.
- Chciałem się spytać o godziny
pracy.
Ulżyło mi. Przez całą drogę do
tej sali, myślałam, że odwidziała mu się ta praca.
- Szczerzę, w ogóle o tym
jeszcze nie myślałam. Muszę to też przegadać z tatą. Może spotkamy się po szkole
w warsztacie albo dasz mi swój numer.
- Spokojnie – powiedział i
położył ręce na moich ramionach. Chyba zaczęłam za szybko mówić. – Nie musisz
się stresować. Nie chcę z niej zrezygnować. Po prostu chciałem sobie ustalić
plan dnia. W tym tygodniu myślę, że powinienem trochę poznać miasto, ale
naprawdę nie musisz być taka spięta.
- Jesteś pewien, że chcesz tam
pracować? Nie chcę cię naciskać, oczywiście. Zrozumiem, jeśli nie będzie ci to
odpowiadała. - Mówiłam i mówiła, a on w pewnym momencie się zaśmiał- Czemu się
ze mnie śmiejesz? –spytałam, trochę zakłopotana.
- Naprawdę ci zależy. Bardzo
uroczo to wygląda.
Moje policzki stały się
czerwono. Connor miał naprawdę rację. Cholera.
- Nie rozmawiamy teraz o tym,
jak bardzo mi zależy. Pytałeś, a ja grzecznie odpowiadam. Wątpię, żebyś wolał,
żebym była niegrzeczna.
Will zbliżył usta do mojego
ucha.
- Może bym wolał, żebyś była
niegrzeczna – szepnął.
On był taki bezczelny. Nie
mogłam zrozumieć co mnie do niego przyciągało. Moje policzki wrzały z gorąca. A
on szeptał dalej.
- Chciałbym cię zobaczyć jak
robisz się taka niegrzeczna.
Zbliżył usta do moich, a ja
uderzyłam go płaską dłonią w policzek.
- Wystarczająco niegrzecznie? –
spytałam sarkastycznie i wyszłam.
Niestety dogonił mnie na
korytarzu i złapał za rękę. Zatrzymałam się i popatrzyłam na niego.
- Przepraszam. To było
niestosowne.
- Co? Gdzie niestosowne. Możemy
od razy iść do kafeterii i tam mogę ci pokazać jaka umiem być niegrzeczna. Możemy
zrobić to na jednym ze stołów – słowa wyleciały mi za szybko z ust. Nie
przemyślałam tego wcześniej.
Myślałam, że Will mnie wyśmieje,
a on tylko stał przede mną patrząc na moją rękę oplatającą jego. Wyrwałam ją z
jego objęć.
- Naprawdę przepraszam.
Zachowałem się jak dupek. Poniosło mnie – zaczął się tłumaczyć, czym mnie
strasznie zaskoczył. – Nie dość, że nie umiem rozmawiać z dziewczynami, to na
dodatek ty jesteś zupełnie inna niż wszystkie i nie wiem do jakiego stopnia
mogę się posunąć, żeby cię nie urazić. Żebym znowu nie oberwał w twarz.
To było… urocze. Dlaczego?
- Musisz przyznać, że zasłużyłeś
– powiedziałam, trochę ściszonym głosem.
Uśmiechnął się ukazując
śnieżnobiałe zęby i dołeczki w policzkach.
- Nie kłócę się o to. Wybaczysz
mi, że nie zrobiłem dobrego pierwszego wrażenia? Możemy zacząć od nowa. Cześć,
jestem William Scott – powiedział i podał mi rękę. Zastanawiałam się minutę, a
potem ją uścisnęłam.
- Charlie Wilson.
Znowu się uśmiechnął.
- Miło mi cię poznać, Charlie
Wilson.
Tym razem ja również się
uśmiechnęłam. Pomyśleć, że parę minut temu go nie lubiłam. Chyba za szybko
zmieniam zdanie. Cóż, kobieta zmienną jest, ktoś mądry kiedyś powiedział.
- No więc, Charlie Wilson,
podałabyś mi swój numer.
Może nie, aż tak zmienną.
- Po co?
- Żebym mógł do ciebie zadzwonić
na temat tych godzin.
Praca! Zupełnie o tym
zapomniałam. Niechętnie podałam mu numer.
Jak już chciałam odejść, znowu
złapał mnie za rękę.
- Charlie, chciałem się jeszcze spytać
o ten układ, o którym rozmawialiśmy rano. Możemy o nim zapomnieć? Wiem, że może
się jeszcze do mnie nie przekonałaś, ale chcę to zmienić.
- Jeden warunek.
- Co tylko chcesz – powiedział
niskim seksownym głosem.
- Twój brat nie będzie się
zbliżał do mojej przyjaciółki.
Z jego twarzy znikł uśmiech.
- Tego nie mogę obiecywać. To
musiałby mój brat ci obiecać, a on chyba lubi twoją przyjaciółkę.
Myślałam przez chwilę, układając
sobie wszystko w głowie. Co się przed
chwilą stało?! To wszystko działo się za szybko.
- Dobrze – powiedziałam
wreszcie. – Możemy o nim zapomnieć. Chyba będzie lepiej jak będziemy się
dogadywać, jak będziemy się widzieć dość często.
- Dzięki – powiedział Will i
pocałował mnie w policzek.
Znowu nastała niezręczna cisza.
Zaczęliśmy patrzyć sobie w oczy. Dopiero wtedy przypomniałam sobie jakie
zrobiły na mnie wrażenie jak go poznałam. Powinno być zakazane posiadanie
takich niesamowicie granatowych oczu. Jak zdałam sobie sprawę jak to musi
wyglądać, chrząknęłam.
- Powinnam iść do moich
przyjaciół - skinął tylko głową, a ja dodałam - Zadzwoń do mnie – i poszłam.
Jak już byłam w pobliżu stolika
Ruby nagle wstała i rzuciła się na mnie.
- Żyjesz? Zrobił ci coś? Groził
ci?
Postanowiłam ominąć te pytania
potrząśnięciem głową i usiadłam obok Connora, który zaczął się śmiać.
- Ruby, uspokój się. Wróciła
cała i zdrowa.
No może z
moja głowa nie była taka zdrowa, bo tak naprawdę nie rozumiałam co tam się
stało, ale postanowiłam to zostawić w spokoju. Nie wiem dlaczego, ale chyba
wmawiałam sobie, że Will jest arogantem, bo w Grace Village nigdy nie było
takiego chłopaka.
Ruby zaczęła mi się podejrzanie
przyglądać.
- Co? – spytałam się.
- Lubisz go? – odpowiedziała
pytaniem.
Czy go lubiłam? Nie byłam pewna.
Spuściłam wzrok.
- Nie wiem – powiedziałam
szczerze.
- A Cole? – spytał się Connor.
Cole. Mój najlepszy przyjaciel.
Dawno o nim nie myślałam. Cole był ciemnym blondynem, o szmaragdowych oczach.
Poznaliśmy się w domu jego babci. Była moją sąsiadką i często do niej chodziłam,
po śmierci mojej mamy, gdy tata nie miał czasu. Za to Cole mieszkał z rodzicami
w starym domu na szczycie jedynej góry w miasteczku. Zdarzył się wypadek.
Pewnego dnia, gdy mieliśmy z Colem po trzynaście lat, jego babcia poważnie
zachorowała. Jego rodzice się strasznie wystraszyli, więc postanowili u niej
zanocować, a żeby nie martwić Cola stanem babci, zostawili go u mnie. I wtedy w
domu jego babci wybuch pożar. Ani jego rodzice, ani jego babcia nie przeżyli.
Wtedy Cole wyjechał do Chicago, gdzie mieszkała siostra jego mamy. Od tego
czasu się nie odzywał. Przez pierwszy rok często płakałam. Moje myśli wyglądały
jak wielkie tornado. Zawsze jak mi było źle, smutno, Cole był przy mnie i nagle
zniknął. Był to dla mnie szok, ale pozbierałam się. Choć jak o nim wspomniałam zakręciła
mi się łezka w oku. Byłam ciekawa co u niego, jak wygląda i czy bardzo się
zmienił.
- Co z Colem?
- Słyszałaś coś o nim? –
dopytywał mój przyjaciel.
- Nie, jak dobrze wiesz. Od
czterech lat. A tak w ogóle, dlaczego o to teraz pytasz?
Connor wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Zobaczyłem cię z
Willem i tak jakoś sobie o nim przypomniałem.
Connor bardzo lubił Cole. Był
jedynym chłopakiem, który w pełni go akceptował jako przyjaciela. Jak mówiłam,
W Grace Village nie było fajnych chłopaków. Oprócz Connora i Cola.
- Ciekawe co u niego – wtrąciła
Ruby, z ustami pełnymi sałatki, co wyglądało bardzo śmiesznie. Zachichotaliśmy
z Connorem. – Co?! – spojrzała na nas wielkimi oczami.
- Dobra, dziewczynki. Zaraz
lekcje. Idę po książki. Zobaczymy się w sali.
Connor wstał i machnął na
pożegnanie.
Siedziałyśmy z Ruby przez pięć
minut, nic nie mówiąc, a jak usłyszałyśmy dzwonek szybko zerwałyśmy się po
książki.
Bałam się ostatniej lekcji. Jak każdej lekcji z drogą panią dyrektor. Można
sądzić, że niby pierwsza lekcja, nauczycielka nic nie może zrobić, ale nie
Georgina. W zeszłym roku, słyszałam
opowieści jak miło przywitała osoby, które miały zaliczać z nią drugi semestr .
Przepytała całą klasę z całego materiału, jaki przerabiali.
Zapomniałam wspomnieć dlaczego
muszę jeszcze raz przechodzić przez to piekło. Z Ruby wymyśliłyśmy sobie, że
zdamy rozszerzony hiszpański, żeby
łatwiej nam było dostać się na NYU. Nie za fajnie, wiem.
Z moją przyjaciółką weszłyśmy
pierwsze do klasy, bo wiedziałyśmy, że spóźnienie bardzo źle się dla nas
skończy. Jak zwykle usiadłyśmy razem, tylko w odróżnieniu do innych lekcji,
zajęłyśmy ławkę z przodu. Każdy wie, że nauczyciele czepiają się ostatnich
ławek. Dwie ławki za nami zauważyłam bliźniaków. Will od razu powitał mnie
uśmiechem, i jak można się domyślać, Alex puścił oko do Ruby. Szczerze, nie
zmartwiło mnie, że mamy jedną wspólną lekcję . Na szczęście, tylko jedną. Myślałam,
że na tej lekcji spotkam również tajemniczą blondynkę, ale nie było jej, więc
moją oczy zajęły się czymś innym niż wypatrywaniem jej. Przeraziłam się, gdy zobaczyłam
kto zmierzał w kierunku ławki za mną, chichocząc i wpatrując się w bliźniaków.
Hope i Faith. Bardziej znane
jako klony. Nawet lubiły, że się je tak nazywa. Ich mamy też się uwielbiały.
Nawet matka Faith uczyła mnie historii. Mówi się, jaka matka, taka córka. I to
stwierdzenie jest bardzo trafne, jeśli chodzi o Faith i Marie Tull oraz Hope i
Care Duke.
Zaczęła się lekcja. Georgina
weszła, przyjrzała się klasie i rozdała karteczki. Najdziwniejsze było to, że
nie była to kartkówka, tylko ankieta o tym co podobało na się w tamtym roku.
Popatrzyłyśmy na siebie z Ruby zdziwione, ale zarazem szczęśliwe. Odczułam
ulgę.
Pozostała części lekcji minęłam
spokojnie. Rozmawialiśmy tylko o tym , jak będą wyglądały zajęcia w tym
semestrze.
Po lekcjach postanowiła wstąpić
do warsztatu taty.
Pod jednym samochodem zauważyłam
Dennisa, więc krzyknęłam mu na powitanie, żeby usłyszał. Po rozejrzeniu się
uznałam, że tata jest w biurze. I miałam racje.
Był ubrany w szary kombinezon
roboczy. Na powitanie pocałował mnie w czoło.
- Cześć, słonko – powiedział z
uśmiechem.- Jak tam pierwszy dzień?
Usiadłam na stołku i wzięłam
jednego cukierka z pełnego słoika przeróżnych słodyczy, który stał na Howarda
biurku.
- Nie było źle. Nauczyciele nie
byli dzisiaj tacy straszni.
Zachichotał, a ja uznałam, że
nie będę mu zawracać głowy, bo wyglądał na zajętego.
- Dobra, idę – wstałam i
pocałowałam go w policzek. – Wyglądasz na zajętego.
- No może troszkę.
- Kolacja o siódmej. Masz być –
zarządziłam.
- Będę – powiedział i się
zaśmiał. Po czym wyszedł.
Ja jeszcze sobie postałam i
zjadłam parę cukierków. Jak już miałam zamiar wyjść w drzwiach biura zobaczyłam
Willa.